Recenzja Slave Zero X (Switch)

Uchwycone na Nintendo Switch (urządzenie przenośne/oddokowane)

Wiele gier może ujść na sucho z nieco pobieżną wydajnością, jeśli rozgrywka jest nieco bardziej wyluzowana i zrelaksowana (lub „kinowa”, jeśli wolisz). Inne jednak, takie jak Slave Zero X, które skupiają się na zapierającej dech w piersiach walce i stylowej grafice, są prawie niemożliwe do polecenia, jeśli ich wydajność nie jest na najwyższym poziomie. Niestety, dokładnie tak jest w przypadku retro gry akcji wydawcy Ziggurat Interactive, która, szczerze mówiąc, ma potencjał, aby stać się jednym z najbardziej szanowanych hack'n'slash/beat'em upów w ostatnich czasach, ale na razie marnuje to na Switchu straszna liczba klatek na sekundę.

Jest to naprawdę frustrujące, ponieważ jest to podstawowa rozgrywka wyjątkowy – naprawdę. I przez krótki czas, gdy przemierzaliśmy początkowy poziom gry, pomyśleliśmy sobie: „Dobry Boże, to jest wspaniałe!” Niestety, chociaż poziom wprowadzający oferuje w miarę stabilną wydajność, która uzupełnia nieprzerwaną akcję, liczba klatek na sekundę spada po pokonaniu pierwszego bossa i przejściu do drugiego etapu. Zrobiło się tak źle, że musieliśmy przełknąć dumę i ostatecznie zakończyć grę przed końcem, pokonani przez słabą optymalizację na konsoli Nintendo. Wydawca twierdzi, że nadchodzi łatka, która powinien złagodzić ten problem, ale gra wyszła prawie dwa tygodnie temu w momencie pisania tego tekstu, a szkody zostały wyrządzone.

Advertisement

Recenzja Slave Zero X – zrzut ekranu 2 z 4
Uchwycone na Nintendo Switch (zadokowane)

Ale najpierw porozmawiajmy o pozytywach, dobrze? Slave Zero X to prequel strzelanki trzecioosobowej Dreamcast z 1999 roku Niewolnik Zero (którą notabene wydało niedawno odrodzone wydawnictwo Infogrames) i przenosi akcję na płaszczyznę 2,5D, zamieniając broń na miecz samurajski. W tej historii przejmujesz kontrolę nad Shou, który łączy się ze skradzionym prototypem Jednostki Niewolniczej, stając się w ten sposób niemal nie do powstrzymania maszyną do zabijania, pragnącą zemsty na swoich twórcach. Zarówno Shou, jak i Jednostka Niewolnicza są w pełni udźwiękowione, więc podczas rozgrywki i przerywników filmowych można usłyszeć kilka przyjemnych dialogów. Oczywiście nie jesteś tu jednak ze względu na fabułę, a gra świetnie sobie radzi z zapewnieniem, że nie zostaniesz odciągnięty od akcji na zbyt długo.

To tradycyjny hack'n'slash, w którym celem gry jest nauczenie się konkretnych kombinacji poprzez łączenie lekkich i ciężkich ataków, aby przetrwać. Rozgrywka jest wyjątkowo metodyczna, więc nie będzie tu żadnego wciskania przycisków; to cię donikąd nie zaprowadzi. Możesz używać obu ataków w połączeniu z naciśnięciami kierunkowymi, aby uwolnić różne ruchy, a także możesz biegać, skakać i schylać się, aby urozmaicić swoją strategię ofensywną. Powiemy jednak, że skakanie nie jest wcale takie wspaniałe; rzeczywiście, ilekroć Jednostka Niewolnicza nie macha mieczem, nie jest to najbardziej zwinna postać na świecie, więc skakanie po półkach lub przez szczeliny wydaje się nieco bardziej kłopotliwe, niż powinno.

Recenzja Slave Zero X – zrzut ekranu 3 z 4
Uchwycone na Nintendo Switch (zadokowane)

Kiedy jednak jesteś w środku walki (a liczba klatek na sekundę utrzymuje się na stałym poziomie), Slave Zero X zapewnia wspaniałe wrażenia. Na początku nauka mechaniki walki jest dość stroma, ale kiedy już wpadniesz w rytm i zgromadzisz dłuższe kombinacje, zaczniesz naprawdę doceniać pracę włożoną w rozgrywkę. W miarę postępów wrogowie stają się coraz liczniejsi do tego stopnia, że ​​możesz za jednym razem stawić czoła czterem podstawowym żołnierzom, czterem ciężkim wrogom i trzem latającym dronom. Szczerze mówiąc, jest to prawdopodobnie jeden z głównych powodów, dla których liczba klatek na sekundę ma trudności z utrzymaniem spójności, a także wydaje się nieco sprzeczna z metodyczną mechaniką rozgrywki.

Slave Zero X naprawdę czuje się najlepiej, gdy walczysz z jednym lub dwoma (Może trzech) wrogów za jednym zamachem. Pozwala nieco zwolnić i znaleźć optymalny sposób na pozbycie się wrogów, zapewniając jednocześnie duże możliwości parowania nadchodzących ataków lub uniku. Kiedy za jednym zamachem zdobędziesz kilkunastu wrogów, może to wydawać się przytłaczające, ale na szczęście gra zapewnia kilka dodatkowych sztuczek, które pomogą ci zarządzać tłumem.

Advertisement

Klikając lewy drążek analogowy, możesz wysłać szybki impuls, który wyrzuci wszystkich otaczających wrogów w tył, umożliwiając ci odzyskanie równowagi. Tymczasem naciśnięcie „R” zwiększa siłę ataku Jednostki Niewolniczej, co sprawia, że ​​więksi wrogowie wydają się nieco mniej „gąbczasty” niż zwykle, co skutkuje szybszą i bardziej satysfakcjonującą krwawą śmiercią.

Recenzja Slave Zero X – zrzut ekranu 4 z 4
Uchwycone na Nintendo Switch (urządzenie przenośne/oddokowane)

Warto też zwrócić uwagę na wygląd Slave Zero X przepiękny. Deweloper Poppy Works wykorzystuje niezwykle szczegółowe sprite'y 2D w połączeniu z renderowanymi środowiskami 3D i wizualnie działa dobrze. Na każdym poziomie będzie wiele punktów, w których skręcisz za rogiem, co pozwoli kamerze na panoramowanie otoczenia i naprawdę dobry podgląd tła. Ponownie jednak prawdopodobnie nie poprawia to liczby klatek na sekundę na Switchu, a połączenie wielu postaci na ekranie z dość ruchliwym, animowanym tłem jest piekielnie dobre pod względem wydajności.

Nie lubimy się o tym tak rozpisywać, ale Slave Zero X podąża śladami Contra: Operation Galuga firmy Konami, ponieważ jest to naprawdę świetna gra… tylko nie na Switcha. Obydwa tytuły w dużym stopniu opierają się na reakcjach ułamkowych sekund, a gdy wydajność nie jest zadowalająca, rozgrywka staje się o wiele trudniejsza i bardziej frustrująca, niż zamierzali projektanci. Slave Zero X był już opóźniony na Switchu, ale szczerze mówiąc, chętnie poczekalibyśmy dłużej.

Wniosek

Slave Zero X to niesamowicie frustrujące wydawnictwo, ponieważ równie dobrze mogło być wsadem. To świetna gra – naprawdę jest – ze stylową mechaniką walki, pięknymi ikonkami 2D w połączeniu ze środowiskami 3D i niesamowitą fabułą w cyberpunkowym stylu. Niestety, ale patche móc ostatecznie zamienić tę bryłę węgla w diament, gra w obecnej postaci to straszny bałagan na Switchu, z szalenie nierówną liczbą klatek na sekundę, która sprawia, że ​​złożona, metodyczna rozgrywka wydaje się męcząca.

Advertisement

Advertisement