Recenzja Final Fantasy XVI: Przypływ Przypływu (PS5)

The Rising Tide to drugi i ostatni dodatek do Final Fantasy 16, dodający kolejny wartościowy rozdział do historii Clive’a Rosfielda. To DLC, dostępne dopiero na samym końcu podstawowej gry, ma być czymś w rodzaju pożegnania z grą RPG akcji, zapewniając nową fabułę, która dodaje dodatkowego ciężaru budowaniu świata tytułu, jednocześnie dając graczom możliwość zanurzenia się jeszcze głębiej w zgrabny system walki 16.

Clive i jego towarzysze podróżują do północnego regionu znanego jako Mysidia, gdzie podobno śpi tajemniczy Lewiatan – ostatni, niewidziany wcześniej Eikon. Tam gang spotyka marginalizowanych ludzi znanych jako Motes Wody i w typowo bohaterski sposób Clive postanawia pomóc im w dążeniu do naprawienia krzywd ich przodków.

Advertisement

To dobrze opowiedziany rozdział w kanonie Final Fantasy 16, ponieważ Okruchy Wody i ich tradycje rzucają światło na szerszą historię gry. Świeża członkini drużyny, Shula, jest także jedną z lepszych postaci w tytule i podobnie jak reszta jej ludu posiada mocny akcent z Geordie (północno-wschodnia Anglia). Gav czułby się jak w domu.

Recenzja Final Fantasy XVI: The Rising Tide – zrzut ekranu 2 z 3

Ukończenie głównej linii zadań Wzbierającego Przypływu zajmuje około pięciu godzin, ale jest wiele zadań pobocznych do wykonania, a region otaczający osadę Water Motes oferuje przyzwoity stopień eksploracji. Skoro o tym mowa, projekt środowiskowy w tym DLC jest zachwycający; to jedne z najładniejszych lokalizacji, jakie znajdziesz na PS5.

Jednak podobnie jak w przypadku poprzedniego dodatku Echoes of the Fallen — i samej gry podstawowej — to bitwy z bossami są prawdziwymi atrakcjami tej przygody. DLC z pewnością nie skąpi na widowisku, oferując kilka błyskotliwych, zaskakująco trudnych spotkań przez cały czas jego trwania. Szczególnie jedna walka dostarcza prawdziwych emocji, prawdopodobnie wynosząc system walki na inny poziom.

Co więcej, The Rising Tide daje Clive'owi szereg nowych umiejętności Eikonic, z których wiele wydaje się przyjemnych i potężnych. Rzeczywiście, umiejętności Lewiatana dają naszemu bohaterowi zestaw ataków dystansowych, które sprawiają, że Final Fantasy 16 bardziej przypomina Devil May Cry niż kiedykolwiek wcześniej, ponieważ nowa armata wodna Clive'a pozwala spacerować po polu bitwy i strzelać do wrogów na odległość. To świetny sposób na uzupełnienie zestawu rozgrywki zawartego w tytule.

Advertisement

Recenzja Final Fantasy XVI: The Rising Tide – zrzut ekranu 3 z 3

Wszystko, co wnosi The Rising Tide, skutecznie opiera się na tym, co gra podstawowa robi dobrze — i to w zasadzie wszystko, czego można wymagać od takiego DLC. Zanim dojdziesz do końca, Final Fantasy 16 wydaje się bardziej całkowiciedlatego jest to niezwykle łatwa rekomendacja dla każdego, komu podobała się wersja podstawowa.

A potem jest Brama Kairos, która tylko wzmacnia naszą opinię. Zasadniczo, w ramach serii prób bojowych na koniec gry, Clive ma za zadanie dotrzeć w głąb tego starożytnego poligonu i walczyć z coraz bardziej śmiercionośnymi przeciwnikami. Celem jest oczyszczenie wszystkiego za jednym razem, ale w nieco roguelike'owy sposób możesz stopniowo i trwale ulepszać statystyki Clive'a i odblokowywać tymczasowe „dobrodziejstwa”, takie jak wzmocnienia obrażeń, aby ułatwić kolejne przebiegi.

Chociaż Brama Kairos nie jest typem rozgrywki końcowej, która sprawi, że gracze będą wracać przez kolejne 200 godzin, skutecznie stara się zaprezentować walkę z Final Fantasy 16. Jeśli, podobnie jak my, naprawdę podoba Ci się szybka i efektowna akcja tego tytułu, prawdopodobnie pokochasz ten dodatek.

Wniosek

Final Fantasy 16: The Rising Tide to świetne rozszerzenie do doskonałej gry RPG akcji, oferujące jeden z najbardziej intrygujących i przemyślanych rozdziałów w grze. Dzięki jeszcze bardziej zapadającym w pamięć bitwom z bossami, emocjonalnej fabule i wręcz oszałamiającym środowiskom, jest to godne pożegnanie, na które Clive i firma zasługują.

Advertisement

Advertisement